X

Atak na rekord Śnieżnej Pantery – Tomek Kowalski

Historia Śnieżnej Pantery

Śnieżna Pantera dla przeciętnego turysty kojarzy się jedynie z drapieżnikiem z rodziny kotowatych, żyjącym gdzieś wysoko w górach. Dla alpinisty „śnieżna pantera” to trofeum przyznawane za zdobycie pięciu siedmiotysięczników byłego ZSRR. Bardzo prestiżowa nagroda, którą pochwalić się mogą jedynie doświadczeni wspinacze. Skolekcjonowanie tych pięciu szczytów zajmuje z reguły kilka sezonów, lat. W zdobywaniu „śnieżnej pantery” ustanawiane są jednak co raz to nowe rekordy. Kto wejdzie więcej razy na wszystkie 5 szczytów (rekordzista zrobił to 8 razy!). Kto jest najstarszym kolekcjonerem, kto najmłodszym? Kto zdobył je w zimie, kto wszedł na nie nową drogą? Czy wreszcie kto zdobył je wszystkie najszybciej? W 1999 roku wybitny kazachski alpinista Denis Urubko wraz z Siergiejem Molotovem zdobył „Śnieżną Panterę” w ciągu 42 dni.

Postanowiłem zmierzyć się z tym rekordem. Projekt mojej wyprawy otrzymał Nagrodę im. Andrzeja Zawady na Festiwalu Kolosy w marcu 2011 roku przyznawaną młodym alpinistom na przyszłe przedsięwzięcia. Dzięki takiemu wsparciu finansowemu mogłem zrealizować moje dosyć ambitne marzenie. Nie byłem wówczas przekonany czy moje, mimo wszystko, niemałe górskie doświadczenie jest wystarczające do realizacji tak trudnego przedsięwzięcia. Czasu na organizację całej wyprawy miałem naprawdę mało, zaledwie 3 miesiące, aby pogodzić pracę, treningi, szkolenia z dotacji unijnych ( w tym samym czasie planowałem otworzyć własną działalność gospodarczą), szukanie sponsorów, organizację całej logistyki, skompletowanie zespołu i sprzętu. Drugiego lipca wyjechałem z Polski w atmosferze totalnego chaosu, stresu i dezorganizacji. Nie udało mi się znaleźć nikogo do wzięcia udziału w całej wyprawie. Na pierwszy etap wyprawy, Pik Lenina, towarzyszyć mi miała jedynie moja partnerka, Agnieszka Korpal. Cała reszta wyprawy stała pod wielkim znakiem zapytania. Przyjąłem taktykę: „Co będzie, to będzie”

Na przystawkę idzie Pik Lenina

Pik Lenina uważany jest mylnie za jeden z najłatwiejszych szczytów siedmiotysięcznych. To sprawia, że jest bardzo popularny i atakują go rzesze często niedoświadczonych alpinistów. Z tego powodu wypadki nie są tu rzadkością, a procent wejść szczytowych w stosunku do atakujących go alpinistów wynosi jedynie 10%! Szczyt nie jest trudny technicznie, ale narażony na lawiny, a drogę normalną w jej dolnej części przecinają liczne szczeliny. Sam atak szczytowy wiedzie długą na kilka kilometrów i wyczerpującą granią. Akcja górska na Piku Lenina zajęła nam 19 dni. Dzięki tak długiemu okresowi przebywania na wysokości mój organizm mógł dostatecznie się zaaklimatyzować. To pozwoliło mi potem na szybsze wejścia w stylu alpejskim na kolejne szczyty.

W każdym z poszczególnych obozów spędziliśmy przynajmniej 3 noce, łącznie z najwyższym obozem trzecim na 6100m. Pierwszy atak szczytowy podjęliśmy 20 lipca. Z powodu niskiej temperatury i bardzo silnego wiatru dosyć szybko podjęliśmy decyzję o odwrocie. Agnieszka rezygnuje z kolejnej próby ataku. Ja podejmuję kolejną próbę następnego dnia, mimo nadal silnego wiatru. Po 5h 35 minutach melduję się pierwszy tego dnia na szczycie. W zejściu spotykam polski zespół z grupy komercyjnej, który również osiąga szczyt, ale cały atak szczytowy zajmuje im ciężkie 21 godzin! Następnego dnia schodzimy już do obozu pierwszego, a następnie do basecampu i opuszczamy Pamir Kirgiski.

Pierwszy posiłek – Pik Korżeniewskiej

Z powodu sytuacji politycznej nie mogłem przekroczyć granicy z Tadżykistanem, aby dotrzeć do oddalonej o zaledwie 80km bazy pod Pikiem Korżeniewskiej i Pikiem Komunizma. Musiałem wrócić samochodem do Osh, następnie lecieć do Biszkeku, skąd lotem międzynarodowym dostać się do Duszanbe i stamtąd samochodem do bazy helikopterowej w Jirigital. Ponad 2,5 tysiąc kilometrów naokoło! Agnieszka wróciła do Polski, a ja już samotnie ruszyłem w Pamir Tadżycki.

Już następnego dnia po wylądowaniu helikopterem w bazie głównej ruszyłem w stronę Piku Korżeniewskiej. Ponieważ był to początek sezonu, w wielu miejscach nie zostały jeszcze założone poręczówki i nadal leżało sporo śniegu. Dodatkowo codzienne opady zasypywały nieliczne jeszcze ślady. Na atak szczytowy ruszyłem samotnie z obozu trzeciego, który osiągnąłem drugiego dnia wspinaczki po kilkugodzinnym torowaniu szlaku. Udało mi się dogonić rosyjski zespół, by po 6h i 27 minutach zameldować się na szczycie Piku Korżeniewskiej jako czwarta osoba w tym sezonie. Z trzema osobami, które weszły przede mną, będę potem zdobywał Pik Komunizma.

Podczas zejścia natrafiłem na rozmoknięty śnieg i wielokrotnie obsuwałem się z małymi lawinkami, awaryjnie hamując czekanem. Cała akcja na Piku Korżeniwskiej zajęła mi 3,5 dnia.

Drugie danie – Pik Komunizma

Na Pik Komunizma wybrałem się, tak jak wspomniałem, z tegorocznymi zdobywcami Piku Korżeniwskiej. Denis z Kazachstanu (z którym stworzyliśmy dwójkę) oraz Serge z Francji i Siergiej z Kirgistanu (druga dwójka). Poszliśmy drogą normalną przez Żebro Borodkina oraz Pik Duszanbe. Wyszliśmy z bazy z zamiarem 6-ściodniowego ataku. Całą trasę byliśmy zmuszeni wytyczyć i torować w głębokim sniegu, a prowadzenie drogi pomiędzy serakami nie zawsze jest łatwe i bezpieczne. Drugi dzień to dojście do Wielkiego Pamirskiego Plato, przejście szczeliny brzeżnej i założenie obozu przed wejściem na grań Piku Duszanbe. Trzeciego dnia doszliśmy dosyć szybko, mimo ciężkiej przeprawy w głębokim śniegu, do wysokości ok 6800m i wykopaliśmy platformę na dwa namioty. Następnego dnia (8 sierpnia) atakujemy szczyt. Warunki znacznie się pogorszyły, wiał bardzo silny wiatr, była słaba widoczność, która w dalszej części dnia spadła do kilku metrów., niska temperatura nie poprawiała sytuacji. Dodatkowo duża pokrywa śnieżna zmusiła nas do trzymania się granicy skał w kopule szczytowej, co znacznie przedłużyło i utrudniło wspinaczkę. Szliśmy nie związani liną. Szczyt osiągnąłem po 6h i 54min jako drugi po Denisie, który torował zasadniczo 70% całej drogi. Zejście sprawiło nam wiele trudności. Ciągły opad śniegu, wiatr i mgła bardzo spowalniały tempo. Na przełęczy, z powodu braku widoczności, straciliśmy orientację. Serge wpadł do małej szczeliny, ale szczęśliwie nic się nie stało. Przy zachodzącym słońcu dotarliśmy do namiotów. Następnego dnia czekała nas długa droga na sam dół do basecampu. Na stromym zejściu Serge „wyjechał ze śniegiem” i po kilkudziesięcio metrowym, niekontrolowanym zjeździ cudem zatrzymal się na granicy seraka. Do basecampu doszliśmy już bez kłopotów popołudniu 9 go lipca. Akcja od bazy do bazy trwała 5 dni.

Deser – Chan Tegnri

Po kilku lotach samolotem i helikopterem dotarłem wreszcie w Tien Shan, jako ostatni alpinista w sezonie. Od razu po wylądowaniu przepakowałem się i ruszyłem na Chan Tengri celem szybkiego 1-2 dniowego wejścia. Okazało się, że nikt już nie zdobywa szczytu w tym sezonie i na całej górze jestem praktycznie sam, spotkałem tylko kilka osób atakujących szczyt od strony kazachskiej. Pierwszego dnia w nocy przechodzę niebezpieczny kuluar, którym prowadzi droga normalna i po niecałych pięciu godzinach docieram do jamy śnieżnej w obozie trzecim. Nie wziąłem namiotu, a sprzęt ograniczyłem do niezbędnego minimum. Dzięki temu mogłem poruszać się szybciej. Drugiego dnia zdobywam szczyt w całkiem dobrej pogodzie. Niestety przy zejściu zaczął padać śnieg, nadciągnęła mgła. W bardzo trudnych warunkach docieram do pozostawionego przez przewodników namiotu w obozie drugim. Kolejnego dnia wieczorem przechodzę niebezpieczny kuluar i już mocno roztopiony lodowiec, docierając do basecampu. Wejście na Chan Tegnri było wyjątkowo wyczerpujące psychicznie. Byłem prawie zupełnie sam na całej górze, poręczówki wiszące na trudniej technicznie grani były w rzeczywistości kawałkami postrzępionych lin, a mosty śnieżne na lodowcu trzymały się już na „słowo honoru”. Zmęczenie całą wyprawą dawało mi się już mocno we znaki.

Ostatni szczyt do zdobycia – Pik Pobiedy

Mimo ogromnej motywacji i zapasu sił nie zdecydowałem się na samotny atak Piku Pobiedy. Lodowiec Zwiedoczka był w bardzo złym stanie z powodu wyjątkowo ciepłego sezonu i stosunkowo dobrej pogody. Do tego świeży opad śniegu powyżej 5000m, brak innych wspinaczy na górze i nikogo chętnego, z kim mogłbym wyruszyć w stronę szczytu wpłynęły na moją decyzję o zakończeniu projektu. Mimo tego, że w przeszłości atakowano Pobiedę samotnie (również robili to Polacy, M.Kaczkan i M.Hening), to jestem przekonany, że wyjście w takich okolicznościach byłoby po prostu misją samobójczą. Bazę opuściłem 22ego sierpnia z zamiarem powrotu za rok i dokończeniem projektu.


Zdobyłem cztery szczyty w ciągu 28 dni, licząc od szczytu do szczytu. Nie udało mi się pobić rekordu, ale wydaje mi się, że moja próba udowodniła, iż można to zrobić,a każdy zmotywowany i doświadczony zespół może się z nim zmierzyć.

Chciałbym podziękować wszystkim którzy mnie wspierali a szczególnie firmie Weld.pl za profesjonalne wsparcie sprzętowe, m.in. buty La sportiva Olympus Evo, raki Grivel Air tech, kije Komperdell Contur plus.

Tomasz Kowalski

autor relacji i zdjęć

PS. Do momentu poprawienia przez Andrzeja Bargiela rekordu Śnieżnej Pantery, cztery zdobyte w ciągu 28dni szczyty stanowiły światowy rekord.

 

ten post był modyfikowany 10 lipca 2018 12:58

Tomasz Kowalski: Góry były w mojej rodzinie od zawsze. Moi rodzice oraz brat szkolili się w Klubie Wysokogórskim w Katowicach w którym kilka lat później również ja ukończyłem kurs wspinaczki skalnej. Na początku traktowałem wspinanie i turystykę zupełnie rekreacyjnie i wówczas nie przypuszczałem, że kiedyś wspinać się będę w wysokich górach tak jak moi dziecięcy idole: Kurtyka, Kukuczka, Piotrowski czy Długosz. Zamiast lektur zaczytywałem się w książkach górskich i podróżniczych, których pokaźną bibliotekę zgromadził przez lata mój tata. Naszą rodzinną tradycją stało się zimowe zdobywanie Babiej Góry. Początkowo „przez Bronę” potem słynną „Percią Akademików”, która w ciężkich, zimowych warunkach przypomina bardziej alpejską wspinaczkę niż wycieczkę w Beskidach. Przełom nastąpił w roku 2004 kiedy autostopem pojechałem z Polski do Chamonix i razem z moja ówczesną partnerką zdobyliśmy Mont Blanc granią Gouter. Bez drogiego sprzętu, nocując pod namiotem do tego z ogromnym bólem głowy, który dopadł mnie na 4000m n.p.m. Pobiłem „rodzinny” rekord wysokości i zrobiłem mały krok do przodu, który przerodził się w kolejne, śmielsze plany. Kolejne lata to pogoń za „Koroną Ziemi”, najwyższymi szczytami wszystkich kontynentów. W 2006 zdobywam Kilimanjaro podczas miesięcznej podróży po Kenii i Tanzanii. W 2007 podejmuje samotną próbę zdobycia Aconcagua, najwyższego szczytu Ameryki Południowej. Próba kończy się po 3 dniach w basecampie kiedy lekarz stwierdza u mnie obrzęk płuc spowodowany ogromnym wysiłkiem i zbyt szybką aklimatyzacją. Tego samego roku zdobywam z wielką trudnością Elbrus, przeziębiając płuca. W 2009 roku podejmuję kolejną, samotną próbę zdobycia Aconcagua. Tym razem dzięki treningowi i dobremu przygotowaniu zdobywam samotnie górę, a następnie dwa kolejne szczyty: Ojos del Salado oraz Monte Pissis. Dzięki temu zostaję samotnym zdobywcą trzech najwyższych szczytów Ameryki Południowej w ciągu zaledwie 15 dni. Wchodziłem od strony argentyńskiej, gdzie samotne wyprawy są rzadkością. Dodatkowo udało mi się ustanowić rekord szybkości w zdobyciu Ojos del Salado od strony argentyńskiej, 100km w 4 dni od drogi do drogi. W międzyczasie zaczynam trenować bieganie i wspinanie. Startuję w zawodach bulderowych, maratonach i rajdach przygodowych odnosząc czasem swoje małe sukcesy. Po studiach wykorzystuję ostatnia szansę i za zarobione pieniądze ruszam w podróż dookoła świata. W tym czasie startuję w biegach górskich, ultramaratonach w kilku krajach oraz zdobywam Górę Kościuszki i przechodzę wraz z Szymonem Kałużą 100km trawers Denali, najwyższej góry Ameryki Północnej. Zejście z McKinelya przez roztopiony lodowiec Muldrow jest raczej wyprawą, której nie chciałbym powtórzyć. Wpadnięcie do szczeliny, brak jedzenia, lawiny, stres i każdy krok na granicy ryzyka. Traumatyczne doświadczenie, po którym znacznie bardziej zacząłem doceniać życie... W 2010 roku zostaję laureatem nagrody im. A. Zawady dzięki której wprowadzam w życie plan zdobycia 5 szczytów Śnieżnej Pantery w ciągu jednego sezonu. Niestety po 28 dniach i 4 szczytach kończę wyprawę z powodu braku partnera i zbyt dużego ryzyka samotnej wspinaczki na Pik Pobiedy. 2013 - uczestnik zimowej wyprawy na Broad Peak, odbywającej się w ramach projektu "Polski Himalaizm Zimowy 2010 - 2015" W dniu 05 marca 2013r. zdobył szczyt Broad Peak (8047m n.p.m.) wraz z trzema himalaistami: Adamem Bieleckim, Arturem Małkiem oraz Maciejem Berbeką. Zapisali się w historii jako pierwsi himalaiści na świecie, którzy zdobyli ten szczyt zimą. 6 marca został oficjalnie uznany za zaginionego a następnie za zmarłego podczas zejścia ze szczytu. Ciało Tomka przesunięte i zabezpieczone przez wyprawę Jacka Berbeki w lipcu 2013r a następnie powtórnie zabezpieczone w 2014r. przez Karima Hayata, pozostaje na wysokości ok. 7900m n.p.m

Ta strona używa cookies