Gdy w Katowicach podczas Akademickich Mistrzostw Polski wraz Łukaszem umówiliśmy się na majówkowy wyjazd do Chironico wszystko wskazywało, że po roku znów odwiedzę jeden z najlepszych rejonów wspinaczkowych świata. Od tego momentu w każdą chwilę wolną od nauki i innych obowiązków poświęcałem na przygotowania formy na wyjazd. Nieodłącznym elementem przygotowań były sesje filmów wspinaczkowych, dzięki którym poznałem patenty na interesujące mnie bouldery. W momencie gdy przygotowania szły pełną parą, patenty na najbardziej interesujące linie były zapamiętane, a strony przewodnika praktycznie wyryły mi się przed oczami, pierwszy raz spojrzałem na pogodę. Patrząc na stronę, przeżyłem szok i prawie się załamałem. Na nadchodzący tydzień średnia temperatura w Chironico nie schodziła poniżej 25stopni! Niestety to troszkę za ciepło, ale cóż najwyżej będziemy się wspinać rano i wieczorem, a w ciągu dnia „plaża”. Od tego momentu praktycznie każdego dnia patrzyłem na prognozę pogody i z każdym dniem byłem coraz bardziej załamany. Do Szwajcarii mieliśmy jechać 27 kwietnia i wrócić 5 maja, 28 kwietnia miał nadejść front z opadami dochodzącymi do 80mm, który utrzymać się miał do 3 maja… Niestety mimo ogromnych nadziei, prognoza się nie zmieniała. Powoli zaczęliśmy szukać alternatyw wyjazdu, w dość szybkim czasie udało mi się przyswoić prognozę dla 70% powierzchni Europy, niestety wniosek był jeden – w każdym sensowym rejonie zapowiadany był opad deszczu. Nadzieję dawała pogoda w odkrytym dzięki 27crags rejonie Koralp, znajdującym się w okolicach Grazu oraz nie najgorsza pogoda w Zillertarze. Niestety mimo usilnych starań i dość dużej ilości zapytań na portalu 8a.nu nie udało się otrzymać żadnych konkretnych informacji na temat wspinania i przewodnika po Koralp. Gdy w niedzielę rano otrzymaliśmy smsa od Pawła Jelonka, że w Ziller jest ładnie i sucho, a prognoza do czwartku zapowiadała jedynie niewielkie przelotne opady, zdecydowaliśmy się na wyjazd.
Ponieważ ostatecznie mieliśmy jechać w dwie osoby, dość szybko udało nam się spakować i ogarnąć rzeczy niezbędne na wspinaczkowy pobyt w Austrii. Szybka i bezproblemowa podróż zakończyła się po przejechaniu ok 900km na parkingu pod sektorem Ewige Jagdgründe. Zillertal przywitał nas niestety delikatnym opadem deszczu, zmobilizowało nas to jednak do szybkiego rozłożenia namiot przy znajomym aucie na częstochowskich numerach. Delikatne kropienie i szum pobliskiej rzeki dość szybko pozwolił nam zasnąć.
Poranek nie okazał się lepszy, ciągle delikatnie kropiło i niebo było dość mocno zachmurzone. Gdy tylko wyszliśmy z namiotu spotkaliśmy znajome twarze: Ramba ze swoją dziewczyną Agatą (jeśli nie wiecie, to jest to odpowiedź na pytanie, kim jest Agata!) oraz Jarka. Podobno wcześniejszego dnia także wystąpił delikatny opad, a o 10 wyszło słońce. Z tego powodu mimo ogromnego pociągu do wspinu nie śpieszyliśmy się ze śniadankiem i pakowaniem wspinaczkowego szpeju. Gdy o 11 zobaczyliśmy, iż raczej pogoda się nie zmieni, spakowaliśmy się i postanowiliśmy pojechać do popularnego sektora Sundergrund. Okazało się jednak, że w sąsiedniej dolince opad jest mocniejszy, a pod boulderami znajduje się ogromne błoto i kałuże wody powstałe w wyniku topnienia śniegu. Postanowiliśmy więc się rozdzielić. Z Łukaszem i Jarkiem pojechaliśmy do sektora Saustein, w którym znajduje się podobno bardzo łatwe 7B, ładne 7C+ i dynamiczne 7C+/8A pokonane wcześniejszego dnia przez Ramba, który tego dnia postanowił spróbować swoich sił na Incubatorze 8B. Po szybkiej rozgrzewce na łatwiejszych problemach wstawiliśmy się z Łukaszem w Milewsky Crack 7C+ oraz dynamicznego jednoruchowego Freezer 7C+/8A. Dobrze rozgrzani postanowiliśmy spróbować flashem łatwe, zdaniem Jarka, 7B, okazało się jednak, że Electra jest wymagającym boulderem i mimo kilku prób nie udało się nam jej zrobić. Tego dnia naszym łupem nie padła niestety żadna konkretna cyfra, jednak dobrze się rozwspinaliśmy i rozpatentowaliśmy dwa ciężkie bouldery.
Kolejny dzień rozpoczął się tak samo jak wcześniejszy. Niestety znów do godziny 11tej nie doczekaliśmy się na słońce. Tego dnia postanowiliśmy uderzyć do sektora Ginzling Wald, aby spróbować boulderu Orange Moon 7C oraz obu wersji Sundance. Po szybkiej rozgrzewce na jednym z głazów sektora, Łukaszowi udało się dość szybko przejść Unt’n Ban Ciela 7C. Nie był to jednak główny cel pobytu w Ginzling, szybko się więc spakowaliśmy i poszliśmy pod głaz z Orange Moon 7C. Gdy tylko ujrzeliśmy boulder, wiedzieliśmy, że jego przejście nie będzie formalnością. Po 30min bezowocnych prób pierwszego ruchu postanowiliśmy odpuścić i podążyć wijącą się do góry ścieżką prowadzącą pod Sundance. Sundance posiada dwie wersje: ze stania za 7B+ i z siedzenia za 8A+. Ponieważ Rambo podczas pierwszego pobytu w Zillertarze przeszedł obie wersje, szybko przedstawił nam optymalne patenty. Kilka prób pokazały, że kluczowym i chyba najtrudniejszym ruchem jest wysokie klinowanie lewego kolana. Po chwili Łukasz postanowił spróbować wersji z siadu, szybko okazało się, iż dojście do wersji ze stania nie jest trudne, a wszystko i tak rozgrywa się na klinowaniu. Resztę dnia poświeciliśmy na wspinanie w innej części sektora. Flashem udało mi się przejść boulder Happy seventeen7B znajdujący się koło Incubatora. Od spotkanego Austriaka dowiedzieliśmy się, że boulder oryginalnie nie korzysta z dużych chwytów znajdujących się na krawędzi okapu – jest to swoisty ogranicznik czasu. Podczas pierwszego przejścia na początku lat 90tych na krawędzi okapu rosły trawy, które potem zniknęły i ujawniły znajdujące się pod nimi klamy. Większość wspinaczy korzysta z tych chwytów, przez co problem uważany jest za banalny i znacznie łatwiejszy niż 7B. Przejście boulderu dodało mi wiary we własne siły i postanowiłem uderzyć na pobliskie nienazwane 7C. Strasznie się zdziwiłem, gdy już w pierwszej próbie zameldowałem się na topie. Chwilkę później z dużą łatwością boulder przeszedł Łukasz, taki obrót spraw wzbudził nasze podejrzenia. Gdy spojrzeliśmy w topo, okazało się, że boulder posiada ogranicznik w postaci ogromnego podchwytu. Zdziwieni występowaniem ogranicznika drugi raz uderzyliśmy na problem. Boulder padł w kolejnej wstawce, jednak tym razem musieliśmy włożyć w niego trochę więcej siły, mimo tego nasze odczucia co do wyceny były inne od tego, co zobaczyliśmy w topo. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że sekwencja była typowo panelowa i świetnie nam spasowała. Ze względu na zbliżający się dzień restowy postanowiłem zrobić metry. W szybkim tempie zrobiłem flashem kilka boulderów w granicy 6A-6C+.
Nadejście dnia restowego zostało bardzo pozytywnie odebrane przez nasze zmęczone ciała. Pogoda nareszcie sprawiła nam trochę satysfakcji, był to jak dotychczas najcieplejszy dzień pobytu w Zillertarze, a przebijające się przez chmury słońce dawało nadzieję na opalanie. Wykorzystując dobrą pogodę i dzień restowy, wybraliśmy się autem do pobliskiego Innsbrucka. Miasto zrobiło na nas ogromne wrażenie, bliskość gór, połączona z porządkiem i odczuwalnym na ulicy luzem była mieszanką, która idealnie trafiała w nasze gusta.
Wycieczka okazała się więc strzałem w dziesiątkę, wypoczęci i posileni pizzą wróciliśmy do namiotów.
Niestety przelotne opady deszczu nawiedzające Innsbruck nie oszczędziły Zillertalu, gdy wróciliśmy, wszystko było mokre i z niepokojem myśleliśmy o następnym dniu. Prognoza na nadchodzące dni nie była obiecująca, od godziny 11 następnego dnia do soboty zapowiadane były opady deszczu. Z tego powodu częstochowska ekipa mająca w perspektywie następny tydzień wspinania zdecydowała się rankiem opuścić Zillertal i udać się w kierunku Szwajcarii.
Pomimo niekorzystnych zapowiedzi czwartek przywitał nas przejaśnieniami. Na niebie nie było widać oznak nadchodzącej ulewy, mimo to sąsiednie namioty zostały spakowane. Po szybkim śniadaniu pożegnaliśmy się z Agatą, Pawłem i Jarkiem , a następnie ruszyliśmy w skały, chcąc wykorzystać ostatnie chwile dobrej pogody. Na pierwszy ogień padł sektor Saustein. Rozgrzewka i po chwili łupem Łukasza pada Electra , dla mnie wysięgowe ruchy są jednak zbyt wymagające, odpuszczam więc i całą energię przerzucam na Milewsky Crack 7C+. Niestety próby zaczynamy od suszenia chwytów, mimo dość dużej wilgoci już w pierwszej wstawce czuję się świetnie, gdyby tylko chwyty były suche przejście byłoby formalnością, a tak nic nie jest pewne. W kolejnych minutach wraz z Łukaszem na przemian suszymy chwyty i wykonujemy wstawki. Ciągle jednak wyjeżdżamy z wilgotnych chwytów. Plan jest prosty, jedziemy do innego sektora wstawić się w 7C i potem wrócim, gdy słońce wysuszy chwyty. Postanawiam się jednak wstawić jeszcze raz i mimo mokrych rąk przechodzę trudności w rysie. Ze względu na brak stopni, ostatnie ruchy wykonuje się praktycznie na samych rekach, obawiałem się, że po ciągu ruchy te mogą się okazać problematyczne. Pierwszego dnia obserwowaliśmy próby Węgra, który przechodząc z dużym zapasem trudności, nie był w stanie dogiąć z wiadra do wiadra. Intensywny trening na Koronie przyniósł jednak efekty i bez żadnych problemów przechodzę końcówkę. Następnie udaliśmy się do sektora Zemmschlucht, aby spróbować jednej z tamtejszych 7C. Boulder okazał się bardzo wymagający, ponieważ nie udało nam się znaleźć odpowiednich patentów, dość szybko odpuściliśmy, ponieważ pogoda się nie zmieniała, mieliśmy nadzieję, że następnego dnia będziemy mieli okazję się po wspinać. Zaplanowaliśmy więc powrócić na Sundance, aby dograć patenty i zwiększyć szansę na przejście dnia następnego. Wcześniej jednak chcieliśmy spróbować pobliskiego boulderu, nie znaliśmy wyceny ani jego nazwy, jednak jego wygląd bardzo nas zainteresował. Trudności znajdowały się głównie na pierwszym ruchu, po zobaczeniu chwytów Łukasz bez większych problemów przeszedł boulder. Pierwszy ruch nie był jednak w moim stylu, mimo kilkunastu prób nie byłem w stanie go wykonać. Byłem przekonany, że jest to jakieś 6C, i głównie z tego powodu nie chciałem odpuścić, w końcu udało mi się wykonać ruch i pewnie doszedłem do topu! Opuściliśmy więc nadrzeczny rejon i skierowaliśmy się w kierunku Ginzling, gdy po długim i męczącym podejściu dotarliśmy pod Sundanca, spojrzeliśmy do przewodnika spotkanych Austriaków, okazało się, że przeszliśmy nienazwany boulder o wycenie 7B+! Mocno zdziwieni spróbowaliśmy wersji ze stania, raz udało mi się zaklinować kolano, jednak spadłem przy kolejnym ruchu. Tego dnia sporo się po wspinaliśmy, była 17 godzina zapowiadany deszcz nie nadchodził, z nadzieją mówiliśmy więc o następnym dniu wspinaczkowym. Gdy przyjechaliśmy na parking byliśmy zdziwieni, ponieważ poza naszym namiotem parking był pusty. Podczas dyskusji co zrobić na obiad zaczęło kropić, z każda chwilą chmury stawały się ciemniejsze a intensywność opadu rosła. Szybko złożyliśmy namiot i podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski. Obiad mieliśmy zjeść na najbliższym postoju… Deszcz przestał jednak padać dopiero pod Wiedniem gdy przejechaliśmy 400km a zegarek wskazywał okolice północy…
Mimo ,że spędziliśmy w Zillertarze jedynie trzy dni wspinaczkowe wyjazd po wieloma względami można uznać za udany. Zaletą rejonu jest ogromna ilość boulderów w różnych formacjach skalnych. Niestety ich jakość mocno odbiega od szwajcarskich standardów, jest wiele perełek, jednak są one porozrzucane po wielu sektorach.
Maciek Smolnik
autor zdjęc i relacji
Najciekwsze przejścia:
Maciek Smolnik (weld.pl , Millet)
– Milewsky Crack 7C+
– Unbekannt 7C
– Unbekannt 7B+
– Happy seventeen 7B FL
Łukasz Kudła:
– Unbekannt 7C
– Unt’n Ban Ciela 7C
– Unbekannt 7B+
– Electra 7B
ten post był modyfikowany 9 kwietnia 2020 16:38