Wyjazd w Dolomity we wrześniu to doskonały pomysł, jeżeli pragniemy uniknąć tłoku na szlaku. Pogoda jest o wiele bardziej stabilna niż w lipcu czy sierpniu. Bankowo unikniemy popołudniowych burz i skwaru jaki je często poprzedza. Pomimo że dni nie są już najdłuższe a noce i poranki potrafią być naprawdę rześkie, to prawdopodobieństwo złapania pełnego, tygodniowego „kibla” jest znikome. Bardzo ważnym elementem tej „wrześniowej układanki” są również niższe opłaty m. in. za kemp i paliwo. Naszą bazą został camping Marmolada w Canazei. To doskonała miejscówka wypadowa w rejon Selli, Sasolungo, Cattinacio i oczywiście Marmolady.
Na pierwszy ogień poszła krótka ferratka delle Trincee w mini masywie Mesola leżącym pomiędzy grupami Sella i Marmolada. W przeciwieństwie do swoich potężnych sąsiadów Mesola uformowana jest z bardzo szorstkiego zlepieńca, zapewniającego doskonałe tarcie. Podejście pod ferratę to zaledwie półtorej godziny i 500m przewyższenia. Sama ferrata to sympatyczne wspinanie w umiarkowanych trudnościach, z fantastycznymi widokami na lodowce masywu Marmolady. Najtrudniejszy technicznie fragment jest na samym starcie, kilkunastometrowa płyta może sprawić problemy, ale dalsza część ferraty staje się już zdecydowanie prostsza. Końcowy etap to już stosunkowo prosty teren z niewielką ilością ubezpieczeń i pozostałościami sztolni z czasów pierwszej wojny światowej. Wisieńką na torcie jest bardzo dobrze zachowane włoskie działo wymierzone w lodowiec Marmolady, pamiątka włosko – austriackiego sporu o Tyrol Południowy. Dojazd pod ferratę jest stosunkowo prosty. Przy zaporze znajduje się kilka restauracji przy których bez opłat można zostawić samochód. Ze schroniska Paso Padon najlepiej jest schodzić południowo zachodnim trawersem wygodną, nie znakowaną ścieżką oznaczoną na mapie Tabacco 06. Taki wariant pozwoli uniknąć żmudnego powrotu asfaltową szosą.
Po rozgrzewce na delle Trincee nadszedł czas na najtrudniejszą technicznie ferratę Dolomitów. Cezare Piazzetta w grupie Sella. Relatywnie nie jest to ferrata ani najdłuższa, ani też wybitnie siłowa. Praktycznie największe trudności znajdują się na starcie i zmniejszają się w miarę wspinania. Początkowe metry, biorąc pod uwagę stopień ich wyślizgania, można spokojnie uznać za teren szóstkowy i doprowadzają do płaczu niedoświadczonych adeptów wspinaczki. Piazzetta prowadzi nas przez próg Selli oferując możliwość wspinania bez wykorzystywania stalówki i wyprowadza aż do piargów i półeczek, którymi już bez trudności wchodzimy na Piz Boe, najwyższy szczyt masywu Sella. Potem poostaje już tylko żmudne zejście szlakiem do schroniska Pordoi. Samochód zostawiamy przy cmentarzu wojennym z czasów Pierwszej Wojny Światowej, do którego dojeżdżamy asfaltową drogą z przełęczy Pordoi.
Trzeci cel to droga Oscara Schustera w Sassolungo. Ta piękna, niewielka ale strzelista grupa na skraju Dolomitów oferuje niezwykle ekscytujące widoki pośród strzelistych, dolomitowych turni. Do schroniska Demetz najlepiej wjechać jest kolejką typu ołówek (13 Euro). Wąskie i wysokie kabiny z trudem mieszczą dwie osoby z plecakami. Lepiej nie mieć wtedy współpasażera z nadwagą i objawami rozwolnienia… Z przełęczy czeka nas strome zejście do schroniska Vicenza. W naszym wypadku miało to miejsce po mocnym opadzie śniegu i szlak stał się niebezpiecznie zalodzony, co w połączeniu z rzeszą nieprzygotowanych turystów z Niemiec mogło grozić nieprzyjemnym upadkiem. Ze schroniska podchodzimy coraz ciekawszym terenem pod ferratę Oscar Schuster. Sama ferrata to majstersztyk w każdym calu. Widoki – doskonałe, cały czas towarzyszą nam ciasno utkane turnie grupy Sassolungo. Asekuracja – mądrze poprowadzona, tylko w miejscach powietrznych i niebezpiecznych, położona tak aby nie utrudniać wspinania. Droga zapewnia spore fragmenty wspinaczki bez pomocy stalówki, w terenie 2 do 3, w litej i ładnie urzeźbionej skale. W połączeniu z zalegającym śniegiem i lodem otrzymujemy poważną lekcję poruszania się w trudnym terenie górskim. Jeżeli kochamy ciągowe, umiarkowane trudności, bez nadmiaru żelastwa to czeka nas prawdziwa uczta. Potem pozostaje już tylko „atak” na szczyt Plattkofel i zejście wybitnie widokową drogą na przełęcz Sella. Końcówka nie jest już forsowana, a w drodze towarzyszą nam całe Dolomity.
Ostatni nasz cel to ferrata Marmolada, wyprowadzająca na królową Dolomitów. Najszybszy wariant to skok kolejką z Fedaia na Pian de Fiacconi (9 Euro) i trawers pod lodowiec. Początkiem jesieni i po obfitych opadach śniegu, lodowce stają się niedostępne bez raków. Sama Ferrata okazała się trudna, bo w naszym wypadku została skuta lodem. Natomiast jest obfita w poręczówki i obita z góry na dół stalowymi stopniami. Potem polem lodowym na szczyt i zejście krótką ferratą na lodowic Marmolady, a stąd na Pian de Fiacconi. Ogólne wrażenia? Za dużo kolejek i wyciągów, za dużo stali na ferracie i schronisko ‚a la „buda z hamburgerami” na szczycie. Marmolada broni się jednak spektakularnymi widokami na całe Dolomity i lodowcowymi podejściami – to jedyny masyw Dolomitów posiadający poważne lodowce. W zestawieniu z dużą wysokością, długimi czasami przejść i niepewnością pogody otrzymujemy górę, której nie należy bagatelizować. Kondycja, aklimatyzacja i doskonała pogoda są warunkami udanego ataku na szczyt.
Zważywszy na różne dyskusje w Internecie poruszające zagadnienie z rakami czy bez, moje zdanie jest takie – raki i czekan obowiązkowo, jeżeli planujemy wracać lodowcem marmolady. Po południu jest on teoretycznie rozmięknięty, ale przy załamaniu pogodny niekoniecznie. Zostaniemy wtedy na środku usianego szczelinami, stromego lodowca bez odpowiedniego sprzętu. Natomiast lodowiec pod Forcella de la Marmoleda spokojnie można obejść w obydwu kierunkach piarżystą moreną na jego prawym skraju.
Bogusław Frączek
foto. Arek Smolnik