Jedna, druga, trzecia i dalej jeszcze kilka kozic stoi dosłownie kilka metrów ode mnie. Najmniejsza podchodzi w moim kierunku tak jakby pierwszy raz widziała człowieka i z ciekawości chciała sprawdzić „co to jest”? Sam przystanąłem na chwile chociaż czasu na podziwianie przyrody specjalnie nie mamy. Przed nami jeszcze kilkanaście kilometrów Grani Tatr Wysokich. Zarówno ja i Kacper jesteśmy tu pierwszy raz i choć chciałoby się siąść i pooglądać widoki to myślę tylko o jednym: „trzeba napierać szybciej”.
Pomysł na przejście Grani Głównej Tatr non-stopem pojawił się w mojej głowie już kilka lat temu. Nie ma co przytaczać historii jej przejścia, danych statystycznych czy nazwisk słynnych alpinistów, którzy ją zdobyli. Przejście całej Grani, 75km od Tatr Bielskich, przed Tatry Wysokie po Tatry Zachodnie to po prostu wielki wyczyn. A zrobienie jej w rekordowym czasie to już coś znacznie większego. Dość tylko napisać, że od 1975 roku kiedy Krzystof Żurek, a niedługo po nim Władek Cywiński przeszli samotnie grań w 3,5 dnia nikt w ogóle nawet nie przymierzył się do rekordu, ba! Przejść całej Grani było od tej pory w ogóle niewiele. To daje do myślenia.
Ciągle jednak trudno było mi znaleźć czas, żeby ją chociaż zobaczyć. Praktycznie każde w wakacje byłem gdzieś daleko poza Polską. Teraz pierwszy lipiec od kilku lat spędzam w Polsce dlatego postanowiłem skorzystać z okazji. Pomysł podchwycił Kacper Tekieli z którym poznałem się przypadkiem na otwarciu naszego Poco Loco Hostelu (http://magisterkowalski.blogspot.com/2012/05/pierwszy-dzien-przyszosci.html ). Okazało się, że biega i wspina się na podobnym/lepszym poziomie ode mnie więc założyłem, że razem możemy spróbować swoich sił w Tatrach. Od decyzji do wyjazdu minęło właściwie kilka dni.
Z pomysłu na przejście całej Grani, została tylko Grań Tatr Wysokich, a potem stwierdziliśmy, że ruszymy na lekko i zobaczymy dokąd dojdziemy w ciągu dnia i w zależności od pogody ruszymy dalej. Informacji zasięgnąłem u Artura Paszczaka (trzy próby na Grani Tatr Słowackich), z jednego z wydań magazynu GÓRY oraz Internetu. Główny opis wzięliśmy natomiast z przewodnika Kurczaba „Najpiękniejsze Tatrzańskie Szczyty”. Wzięliśmy 50m liny, jakieś kości, friendy, buty wspinaczkowe, puchówkę, folię nrc, czołówkę, batony, żele, szturmżarcie a także 3l wody. I ruszyliśmy…
Z Javoriny wyszliśmy o 1:00 dochodząc na Przełęcz pod Kopą (początek Grani Tatr Wysokich) o 3:00 w nocy. Startujemy z impetem przy świetle czołówek ok 3:30. Już na pierwszym szczycie – Jagnięcym, nadkładamy drogi podążając niepotrzebnie ścieżką zamiast wspinać się wzdłuż grani. Takie pomyłki zdarzają nam się niestety kilka razy. Kolejny na Pośredniej Papirusowej Turni gdzie wchodzimy i schodzimy właściwie tę samą drogą zamiast obejść trudniejszy fragment. Dodatkowy niepotrzebny zjazd (jedyny na całej grani) na Baranich Czubach.
Trzymamy się opisu i „zaliczamy” najważniejsze szczyty, mniejsze czuby i pipanty obchodząc. Na przełęczach i szczytach chwile odpoczywamy Kacper robi zdjęcia podchodzącym bardzo blisko kozicom i dokumentuje całe przejście. Mimo początkowej irytacji i chęci do „napierania” zmieniam nastawienie na bardziej rekreacyjne. Idziemy żwawo, ale jednak w celach poznawczych, a nie sportowych. Wspinamy się bez asekuracji. Okazuje się, że zarówno ja jak i Kacper czujemy się pewnie w niewielkich trudnościach mimo, że skała w większości jest krucha lub bardzo krucha. Z tymi wszystkimi wtopami i nie idąc na Maksa możliwości docieramy na Lodowy Szczyt po 6h20min a godzinę później na Lodową Przełęcz zatrzymując się jeszcze niepotrzebnie żeby nabrać wody z ledwie cieknącej strużki. Jestem zaskoczony. Z reguły zespoły docierają tu po 2-3 dniach wspinania. Paszczak w trzeciej próbie doszedł tu po 12h. Jesteśmy „zaledwie” 1,5h wolniej niż rekord Żurka. Zastanawiam się nawet czy nie popełniliśmy jakiegoś błędu? Ani ja ani Kacper nie spodziewaliśmy się takiego czasu. A nawet nie minęło południe. Dalsza część grani to trochę trudniejsze wspinanie, kilka skomplikowanych przełęczy i trudności z wycofem. Dostajemy info, że po południu pogoda ma się zepsuć, a w nocy burza i kolejny dzień leje.
Decydujemy, że pójdziemy do przełęczy „Biała ławka” z której można wycofać się jeszcze na stronę doliny Jaworowej u ujścia której stoi samochód. Trochę wygodnicko, ale ostatecznie z wyniku jesteśmy bardziej niż zadowoleni.
Nabieramy jeszcze wody ze stawu oddalonego o pół godziny drogi w dół i ruszamy przez mały lodowy i Zbójnickie Turnie na Białą Ławkę. Wejście na Wielką Zbójnicką Turnię to trójkowe żywcowanie w całkiem sporej ekspozycji, ale malutki szczyt daje sporo satysfakcji. Na pewno niewiele (jak na na zatłoczone Tatry) osób pozostawiło na nim swój ślad.
Potem długa, kilkugodzinna droga do samochodu i jazda na pizze do „Adamo”. Mogę napisać jedno. Byłem pełen niepewności czy Grań jest w moim zasięgu. Teraz wiem, że tak i moja „idee fixe” jeszcze bardziej zakrzewiła się w mojej wyobraźni. Czy czerwiec przyszłego roku przyniesie nowy rekord na Grani Głównej? To marzenie nawet silniejsze niż wejście na nie jedną wysoką górę….
Tomasz Kowalski
fot. Kacper Tekieli , Tomek Kowalski