X

In Da Wood – czyli wspinanie w Magic Wood

Zgrana ekipa, dużo crashpadów, mnóstwo pozytywnej energii i świetna atmosfera – to wszystko jest potrzebne do udanego 5-cio tygodniowego wyjazdu bulderowego! Standardowe obsuwy, lekki brak organizacji, ogólne zamieszanie – nic nam nie jest straszne i w niedzielę w godzinach popołudniowych udało nam się zapakować do samochodu w składzie – Sylwia „Silvio” Buczek, Michał „Ginszt” Ginszt, Paweł „Pawełek” Pietrzak, Paweł „Rambo-Bambo” Jelonek, ja i kupa rzeczy, wysypujące się z samochodu przy każdej próbie otworzenia którychkolwiek drzwi. Pędzimy autostradami, jedziemy bez przerwy, nie oglądamy się za siebie, jesteśmy po prostu szczęśliwi, że wreszcie wyrwaliśmy się z szarej rzeczywistości i już nie długo chwycimy ukochany (zdaniem moim, Sylwii oraz Ramba) granit.

Docieramy do Galtur (Tyrol, Silvretta) późnym po południem. Piękne widoki zapierają dech w piersiach. Zmęczeni podróżą wchodzimy do informacji turystycznej i z lekkim niedowierzaniem dowiadujemy, się że sektory bulderowe znajdują się na stoku narciarskim! Zniesmaczeni delikatnie faktem, że aby dostać się do pierwszego sektora trzeba pokonać różnicę wysokości wynoszącą 300m wychodzimy z informacji i decydujemy, że tego dnia się nie powspinamy – jedynie obejrzymy kamienie „na lekko”.

Cała wycieczka wzdłuż tras narciarskich nie okazała się taka zła. Po około 30-40 minutach odnajdujemy pierwszy sektor. Skała okazała się niezwykle ostra i automatycznie wytworzyła w naszej wyobraźni obraz pokrwawionych i poklejonych tapem paluchów. Zupełnie nie potrzebnie! W następnych dniach okazało się bowiem, że wspinanie jest bardzo przyjemne i poza niektórymi „perełkami” skała nie wyrywa znaczącej ilości skóry. Następnego dnia, zmotywowani znów pniemy się pod górę. Tym razem w pełnym rynsztunku, którego ciężar przyćmiewała wizja rychłego wspinu! Pierwszy dzień pozwala nam zaznajomić się ze skałą oraz z nowym przeciwnikiem – wysokością. Sektory położone są 2000mnpm, bądź wyżej. Pawełek narzeka na ból głowy, ktoś dostaje zadyszki na baldzie – mimo tego szybko się przyzwyczajamy i staramy się cisnąć jak najmocniej. Już tego dnia przychodzą pierwsze sukcesy. Pokonuję szybko (parę prób) przystawkę Zwiederwurzn, która jest ceniona za 8A.

Kolejne dni pobytu w Austrii przyniosły opady deszczu, na szczęście brak roślinności i duża ilość wiatru pozwalała wspinać się już praktycznie po godzinie od konkretnej zlewy. Duża ilość opadów wiązała się również z niższa temperaturą, co koniec końców wyszło nam na dobre i przełożyło się na dobre warunki wspinaczkowe. Dobry warun pozwalał na szybkie pokonywanie kolejnych projektów. Jednego dnia jestem w stanie pokonać dwie 8A – British Airways oraz Schattenkrieger. Są to dwa niezwykle urodziwe bouldery, które mogę polecić wszystkim wspinaczom sprawnie poruszającym się w tej wycenie. Ponadto wspaniałe otoczenie i piękne widoki znacznie podnoszą klasę tych problemów. Po udanym dniu, w strugach deszczu schodzimy do naszego obozowiska. Tam czeka nas nie miła niespodzianka, która zmusza nas do spakowania manatek i przeniesienia się w trybie natychmiastowym do szwajcarskiego Magic Wood. Ze względu na ogromną ilość boulderów w które chcieliśmy się wstawić w Silvrettcie , przenosiny do Magica nie były dla nas radosną nowiną.

Do Magicków przyjechaliśmy w nocy, następnie podaliśmy sobie ręce z silnymi zawodnikami z Lublina – Olą, Milenką, Łysym i Bergerkiem – rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać aby rano zmierzyć się z tym co przygotował dla nas magiczny las. Cały pobyt w Szwajcarii nie zapowiadał się najlepiej. Dwa tripy, które tam spędziłem w poprzednich latach miały swoje konsekwencje. Szybko okazało się, że pokonałem już prawie wszystkie buldery do wyceny 8A! Bardzo lubię wspinać się flashem po dużej ilości boulderów, odkrywać nowe sektory oraz bawić się na nieurabialnych 6C, które przecież powinny padać w pierwszej próbie – w Magic Wood bardzo brakowało mi takich możliwości. Sytuacja ta wiązała się to z lekkim opadem motywacji i koniecznością wstawiania się jedynie w ciężkie projekty, co nie jest moim ulubionym rozwiązaniem. W końcu na takim wyjeździe najważniejsze jest aby się dużo powspinać! W jednym z pierwszych dni wyjazdu wybrałem się razem z Bergerkiem na boulder Pura Vida. Problem ten związany jest z pewną historią. Początkowo sekwencja była wyceniona na 8B. Jednak parę lat temu boulder został pokonany przez Barbarę Zangerl, młodą i bardzo mocną kobietę. Było to wtedy pierwsze kobiece przejście boulderu o wycenie 8B! Niedługo po tym wydarzeniu, wycena uległa degradacji do stopnia 8A+.

Szczerze powiedziawszy gdy wstawiałem się pierwszy raz w „Purę” nie rozumiałem tej decyzji. Bardzo ciężki pierwszy ruch, sporo kolejnych nie wiele łatwiejszych i trudna końcówka stanowiły mieszankę, jakiej nie spotkałem na żadnym innym boulderze o wycenie 8A+. Pierwszy ruch „Pury” był dla mnie niezwykle ciężki, robiłem go losowo i traciłem bardzo dużo siły. Gdy zaczął mi powoli wychodzić, moja skóra odmawiała posłuszeństwa i konsekwentnie pękała na chwycie startowym. Ze względu na te problemy zdecydowałem, że nie będę się starał pokonać tej linii tylko od razu zacznę pracę nad jej przedłużeniem – One Summer In Paradise 8B! „Summer” jest niezwykle ładnym problemem. Dużo ruchów, małe chwyty, konkretne zgięcia – czyli wszystko to co jest potrzebne klasowemu bulderowi! Jego charakter pozwolił mi bez stresowo przebrnąć przez 6 dni prób. Jest to nie wiele czasu zważywszy na to, że przez połowę czasu bulder był wilgotny, bądź temperatura w lesie była zbyt wysoka.

Porównując „Summer’a” do pierwszej „ósemki be” jaką pokonałem w swoim życiu, czyli The Vice w Południowej Afryce, mogę powiedzieć, że właśnie tego co dał mi „One Summer” oczekuję od bulderingu. Czułem, że wspinam się po czymś niezwykle ciężkim, ale jednocześnie nieudane próby nie załamywały mnie ponieważ wiedziałem, że gdy nadejdzie dzień gdy będę czuł się naprawdę rewelacyjnie to dopnę swego. „Vice” był inny. Jego niezwykle siłowy charakter, nie pozwalał na jakiekolwiek słabości. Ciężko było się zmotywować gdy w każdej próbie można było spaść w innym miejscu. Było to bardzo męczące i czułem, że bardziej niż ze skałą walczyłem ze swoją już bardzo zmęczoną psychiką.

Magic Wood:

– One Summer In Paradise 8B
– Jack’s Broken Heart 8A+
– Massive Attack 8A+
– Free for all 8A
– Exclusive 7B+ FL

Silvretta:

– Zwiederwurzn 8A
– British Airways 8A
– Schattenkrieger 8A

Maciek Kalita

fot. Maciek Kalita, Paweł Jelonek, Michal Ginszt, Paweł Pietrzak

ten post był modyfikowany 6 września 2018 17:13

Maciek Kalita: Swoją przygodę ze wspinaniem zacząłem ponad 9 lat temu dzięki mojej starszej siostrze, która pierwszy raz zabrała mnie na tarnowską, oldschoolową wspinaczkową mordownię – Tarnovię. Ania (moja siostra) imponowała mi swoimi licznymi sukcesami na zawodach, wspinaczkowymi wyjazdami i za wszelką cenę chciałem być taki jak ona, co zaowocowało szybkim progresem. Początkowo jako pole swojego rozwoju obrałem „czasówki”, czyli pokonywanie sztucznej ściany wspinaczkowej na czas. Wielokrotnie stawałem na najwyższym stopniu podium najważniejszych polskich zawodów. Największym osiągnięciem w moim życiu na zawodowej arenie było zdobycie 3-ego miejsca na Mistrzostwach Europy – właśnie w czasówkach. Obecnie nie lubię wspominać o tym, że kiedyś wspinałem się na czas, teraz inaczej podchodzę do wspinania, bardziej dojrzale i z odpowiednim szacunkiem, jednak wiem, że ten okres był mi potrzebny. Dzięki czasówkom moimi atutami są dynamika oraz siła kontaktowa, co niezwykle przydaje się w boulderingu. Tak bouldering… to on jest moją miłością, to on spędza sen z moich oczu. Mimo iż po moim czasówkowym epizodzie długo wspinałem się również z liną, to nigdy nie poczułem do sznurka tej miłości co do crashpada. Wszystko zaczęło się około 3.5 roku temu, gdy mój przyjaciel Mateusz Leegas zaproponował mi wspólny wyjazd w wakacje do szwajcarskiego spotu bulderowego – Magic Woods. Wcześniej spędziłem tylko parę dni w hiszpańskim Albarracin oraz dwa tygodnie w wątpliwej urody czeskim Petrohradzie, więc planowane pięć tygodni w magicznym lesie było spełnieniem marzeń. Szybko podnosiłem swój poziom i pokonywałem w krótkim czasie trudne realizacje. Szybko uporałem się między innymi z : - Octopussy 8A - Astronautenfieber 8A - Never ending story 8A Zawsze uważałem barierę 8A jako ciężką do pokonania i wymagającą dużo pracy. Byłem zdziwiony tym jak stosunkowo łatwo przychodziło mi pokonywanie takich trudności. Od tego momentu cały wolny czas przeznaczam na boulderowe wyjazdy. Dzięki czemu rozwijam się i podnoszę swój poziom. Najważniejszym sezonem w moim życiu był sezon 2011. Wtedy to pokonałem blisko 20 boulderów od 8A wzwyż. Ogromną zasługą tego stanu rzeczy był wyjazd do RPA, do jednego z najbardziej popularnych rejonów wspinaczkowych – Rocklands. W afrykańskim piaskowcu rozwinąłem skrzydła, wspinałem się bardzo dużo. Ciężko było decydować o dniach odpoczynkowych, bo lista problemów „must do” była nieskończona. W pocie czoła udało mi się pokonać problem, który znajdował się na samym szczycie tej listy – The Vice. Fakty, że miała to być moja pierwsza 8B w życiu oraz niezwykły charakter boulderu – jego ogromna ilość przechwytów – sprawiły, że psychicznie ciężko było mi rozprawić się z tym mega klasykiem. Dodatkowo widziałem starania Joe’a Kindera, który wciąż był zrzucany przez niewdzięcznego Vice’a i za nic nie mógł znaleźć na niego sposobu. Do dzisiaj pamiętam szczęście jakie mnie ogarnęło, gdy złapałem się topowej klamy! Tego uczucia nie da się do niczego porównać! Właśnie dlatego kocham to, co robię!

Ta strona używa cookies