Minione lato w Alpach nie sprzyjało licznym wspinaczom, pogoda “dbała” o regularne odpoczynki pomiędzy kolejnymi wypadami w alpejskie ściany. Na szczęście dla mnie, przełom lipca i sierpnia spędziłem w Ailefroide, co jak się później okazało, było bardzo dobrym wyborem. Aura może nie była najlepsza, jednak umożliwiła przejście kilku ciekawych dróg w tym rejonie.
Wyjazd zaczął się nie zbyt pomyślnie – prawie godzinnym oczekiwaniem na odblokowanie ruchu po wypadku na obwodnicy Warszawy. Później szczęśliwie obyło się bez przymusowych postojów i po ponad 20 godzinach nieprzerwalnej jazdy zameldowaliśmy się na kempingu w Ailefroide. Francja przywitała nas deszczową pogodą, więc pierwszy dzień przeznaczyliśmy na turystyczną wędrówkę po dolinie.
Następnego dnia było już słonecznie, co oczywiście wykorzystaliśmy na zapoznanie się z miejscową skałą. Mój pierwszy cel wspinaczkowy tego wyjazdu zobaczyłem zaraz po przyjeździe, podczas rozstawiania namiotu. Strzelista “piramida” w bliskim sąsiedztwie kempingu, była zbyt atrakcyjna, aby przejść koło niej obojętnie.
Jakość alpejskiego granitu zaskakuje za każdym razem, zwłaszcza po wiosennych wypadach na rodzimą jurę. Wspinaczka na Pointe de Palavar była bardzo przyjemna i po sprawnym pokonaniu ośmiu wyciągów mogliśmy podziwiać widoki i… nadciągające deszczowe chmury na horyzoncie.
Kolejny dzień zaczął się odgłosem kropel deszczu stukających o tropik. Pozostawało zatem wyłączyć budzik i przewrócić się na drugi bok. Mniej więcej taki harmonogram towarzyszył nam do końca wyjazdu. Po krótkim okresie dobrej pogody, przychodziły regularne opady i przymusowy odpoczynek przez dzień lub dwa.
25 i 27 lipca udało się nam zrobić drogi na Sagnette i Pointe des Arcas. Kolejno były to, Soleil Trompeur na Sagnette i Engat’s Aux Arcas.Obydwie drogi są doskonałym przykładem estetycznych linii ze skałą o dobrej jakości. Drogi są długie, ale udało nam się pokonać je w dobrym czasie, głównie ze względu na ich solidne ubezpieczenie. Ze szczytów natomiast można podziwiać zjawiskowe panoramy.
Nie obyło się oczywiście bez przygód, po skończonej drodze na Pointe des Arcas i zjeździe do podstawy ściany, okazało się, że pozostawione przez nas tam rzeczy były łakomym kąskiem (dosłownie!) dla miejscowych kozic. W efekcie czego na kemping dotarliśmy w pogryzionych butach, z plecakiem bez gąbek na ramiączkach i z kijkami pozbawionymi “korkowych” rączek. Nastały jednak deszczowe dni, więc mieliśmy czas na zabawę z igłą i nitką i doprowadzenie ekwipunku do stanu używalności.
Poranek ostatniego dnia lipca przywitaliśmy na lodowcu Coup de Sabre. Po kilku deszczowych dniach w końcu zapowiadała się dobra pogoda. Naszym kolejnym celem była południowo-zachodnia ściana Aiguille de Sialouze. Wysoka żółta turnia z licznymi czarnymi zaciekami, sprawiała groźne wrażenie.
W wyniku wcześniejszych opadów miejscami po ścianie ciągle spływała woda. Pierwsze dwa wyciągi, mimo że nietrudne, dały nam mocno w kość, bo musieliśmy pokonać je w strugach wody. Nie obeszło się również bez “lotów”, na szczęście niegroźnych i ostatecznie ukończyliśmy drogę. Jednak góra “nie odpuszczała” do samego końca i podczas zjazdów ciągle atakowała nas spadającymi kamieniami. Na koniec posłała nawet pokaźną skalną lawinę, która szczęśliwie minęła nas bokiem. Po tych przygodach byliśmy bardzo zadowoleni, że następnego dnia naszym kierunkiem jest pole namiotowe d’Ailefroide.Pomimo przygód na Sialouze, trzy dni później, znów deptałem śnieg na lodowcu Coup de Sabre. Tym razem w kierunku Pic du Coup de Sabre.
Wspinaczka na ten szczyt okazała się naprawdę wymagająca. Zwietrzała skała wymagała wzmożonej uwagi, a dodatkowe zagrożenie stanowiły licznie spadające kamienie. Prawdziwie alpejska przygoda. Widoki ze szczytu wynagrodziły jednak trud wspinaczki. Panoramy Barre des Écrins i Masywu Ailefroide robiły oszałamiające wrażenie.
Jak się później okazało, było to nasze ostatnie wyjście w góry. Pomimo nie najlepszej pogody, wyjazd okazał się owocny w doświadczenia. Plany miałem bardziej ambitne, ale jak to bywa, w zaistniałej sytuacji trzeba było je zweryfikować. Wszystko to jednak sprawiło, że teraz mam jeszcze większą ochotę by wrócić tam ponownie.
Z górskim pozdrowieniem,
Arek Pawłowski
autor relacji oraz zdjęć
Poniżej wykaz przejść:
– Pointe de Palavar: Little Palavar
– Paroi de la Fissure: À tire d’ailes froides
– Sagnette: Soleil Trompeur
– Pointe des Arcas: Engat’s aux Arcas (wariantem za 6b)
– Palavar: Palavar-les-Flots
– Aiguille de Sialouze: Super Pilou (wariantem za 6a)
– Pic du Coup de Sabre: Le grand sabre et le petit couillon