Lodospady w Norwegii – Hemsedal
Temat Norwegii chodził już za mną od jakiegoś czasu. Wszystko zaczęło się od Roberta Cholewy z KW Katowice, którego poznałem w 2020. Doświadczony gość, widzi mnie na drytoolu, panelu, doradza i tak z treningu na trening od słowo do słowa pada czy wspinałeś się kiedyś w lodzie? Mam kurs taternicki zimowy gdzie było wspinanie lodowe, to moje jedyne skromne doświadczenie – odpowiadam. Robert mówi, że co roku w kilka osób jeżdżą do Norwegii i pyta czy byłbym zainteresowany. Zainteresowany??!! Ba. Wniebowzięty. Niestety rok 2021 krzyżuje plany – Covid, zamknięte granice itp., trzeba odpuścić.
Przełom 21/22. Tym razem sytuacja wygląda lepiej. Sztab dowodzenia obiera kierunek – Hemsedal. Bukujemy bilety. Jest dobrze. Jednak covid daje o sobie znać i rozkłada mnie na dwa tygodnie. W moim przypadku wirus mocno daje się we znaki. Mój udział stoi pod znakiem zapytania. Z kolei Robert doznaje poważnej kontuzji podczas treningu. Mi udaje się otrząsnąć po chorobie i na szczęście szybko nabieram utraconą formę. Skład ekipy ewoluuje, piękniejsza część ekipy rezygnuje. Dołączają zawodowcy 😉 Prezes KW Katowice Piotr Xięski, Robert Pietrzak (Robur) oraz niezniszczalny Ryszard Pawłowski. Akcją kieruje dyrektor z wykształcenia Grzegorz Bielejec. Kontuzja Roberta Okazuje się na tyle poważna, że niestety zmuszony jest zrezygnować z zabawy.
Lecimy na tydzień. Lot Katowice -Pyrzowice – Oslo Gardermoen to około 2h. Ponieważ jest nas pięć osób z pokaźnymi bagażami, potrzebujemy dwóch samochodów. My korzystaliśmy z wypożyczalni Hertz i Sixt. Z lotniska do Hemsedal jedziemy 3h. Norweskie ceny są z naszej perspektywy absurdalne. Wiedząc to już wcześniej dokupiliśmy dodatkowy bagaż, który poświęciliśmy na jedzenie. Około 90% naszych kalorii pochodziła z Polski. Na miejscu robiliśmy jedynie zakupy uzupełniające.
Rjukandefoss – sektor wspinaczkowy z krótkimi drogami
Do naszej bazy noclegowej docieramy ok 2.30 A.M. Rano zmęczeni podróżą idziemy rozeznać teren i sprawdzić naszą formę w sektorze Rjukandefoss. To taki ogródek w krótkimi drogami, ale wyceny sięgają WI5 , M8 więc jest się na czym rozgrzać 😉
Tutaj trochę prowadzimy trochę wędkujemy na spokojnie, żeby nie zrobić sobie kuku pierwszego dnia.
Haugsfossene – dwa dni w lodzie
Drugi dzień to sektor Haugsfossene super lody widziane z drogi. Podjeżdżamy autem najwyżej jak się da. Przedzieramy się przez las, płot, krzaki, chaszcze itp., docieramy pod lodospady, ale jakieś takie szpetne, przecież z dołu wydawały się znacznie ładniejsze. Cóż, okazało się, że dotarliśmy pod to jakieś inne lody, które nawet nie są opisane w przewodniku. Niemniej wartość treningową spełniły. Trudności wyceniamy na WI4 zwłaszcza, że jakość lodu jest nie najlepsza. Dziaby ciężko siadały, lód twardy. Przy wbijaniu dziabek z lodu odpryskiwały spore talerze.
Powrót do samochodu, kierunek w dół i nagle na prostej drodze nas obraca. Gdyby nie czujność naszego kierowcy Grzesia nie wiadomo jakby się to skończyło. To szczęście w nieszczęściu, gdyż jesteśmy tylko jednym kołem w rowie. Wszyscy cali, pojazd nawet nie draśnięty. Kto wybiera się w takie rejony bez łańcuchów? Trzeba ubierać raki bo pod warstwą niewinnie wyglądającego śniegu goły lód no, ale kto da radę jak nie KW Katowice? Rysiu Pawłowski pierwszy rzucił się na ratunek więc jak zaczął pchać auto zaraz dołączyła reszta, kierowca dodaje gazu, chwila napinki i udaje się wydostać auto z rowu. Sprowadzenia pojazdu na dół po dość stromej drodze to w dalszym ciągu spore emocje. Wszyscy w napięciu i w gotowości na kolejną akcję, ale udaje się dotrzeć w całości do głównej drogi.
Dzień trzeci to dalej Haugsfossene, ale już właściwy lodospad Haugsfossen ten widziany z drogi dł. ok 70m WI4. Nieco głębiej jest tam jeszcze jeden piękny lodzik Indre Haugsfoss, ale my skupiamy się na tym pierwszym. Prowadzimy równoległe linie z lewej i prawej strony, miejsca jest na tyle. Robimy go na dwa wyciągi każdy zespół.W domu czeka na nas ciepły obiad ugotowany przez polskich znajomych, którzy na stałe osiedlili się w Norwegii i postanowili nas odwiedzić przebywając ok 250km. Dokładniej rzecz biorąc kiedy my się wpinaliśmy pierwszy przyjechał Piotr Konieczka, który był swego czasu klientem Rysia na jednej z wypraw. Piotrowi zostawiliśmy klucz pod wycieraczką a ten wszedł i przygotował pyszny gulasz. Drugi kolega to Wojtek Flaczyński, który zmienił nieco tryb życia i przyjechał z małżonką dwójką małych pociech i dwoma pieskami. Wojtek wcześniej razem z ojcem Lechem tworzył udany himalajski duet czego dowodem jest nagroda Kolosa, którą otrzymali w 2007r. Dom zaczął przypominać ten z „Kevin sam w domu” i zrobiło się jeszcze weselej.
Miał być sektor Langesetfeltet…
Dzień czwarty to szukanie nowych wyzwań nowych możliwości. Sektor Langesetfeltet. Miało być prosto, skręcamy z drogi głównej potem przez szlaban za jedyne 25zł i dalej w lewo albo w prawo. Kierując się intuicją kierujemy się na prawo. Ciśniemy ostro pod górę. Grzesiu skupiony za kierownicą widać, że czuje samochód….nagle nie wiadomo z jakiej przyczyny nasze auto ponownie ląduje w rowie. Tym razem sytuacja jest nieco poważniejsza, ale im dłużej się wspinamy, nasze cele są poważniejsze i rowy niestety też. Trzeba działać. Raki na nogi wkładamy natychmiast po wyjściu z auta – to w tym rejonie standard. Metoda pierwsza czyli chłopcy pchają a kierowca gazu nie działa. Próbujemy więc wykorzystać prawa fizyki podkładając gałęzie pod koła by zwiększyć siłę tarcia. Dodatkowo posiłkując się sprzętem wspinaczkowym chcemy wspomóc wyciąganie auta siłą naciągu liny w układzie przełożeń, czyli zakładamy w flaszencug.
Niestety fizyka w teorii a fizyka w praktyce to często dwa niezależne działy nauki. Dwie godziny walki nie przynosi żadnych efektów. Wdrożyliśmy metodę nr 3.
Prosimy o pomoc Piotra Konieczkę, który przyjechał do nas w odwiedziny swoim VW T4. który na szczęście miał na wyposażeniu łańcuchy na koła . Los chciał, że kiedy my podjeżdżaliśmy do góry naszym Suzuki, on zostawił swój samochód na dole, lepiej niż nasz team oceniając stan drogi i postanowił podejść pod lodospady na nartach. Udało się nam do Niego dodzwonić a Piotr był na tyle uprzejmy, że te łańcuchy nam przyniósł w plecaku. O jaka była nasza radość kiedy okazało się, że łańcuchy zdały egzamin. Auto wyciągnięte, kierunek dół gdyż cała akcja zajęła tyle czasu, że nie było już mowy o wspinaniu. Łańcuchy oddane Piotrowi. Niestety jak to w happy endach bywa dzieją się dramaty 😉 tudzież pomocny Piotr już na dole poślizgnął się przy swoim aucie i potłukł niemiłosiernie. Jego mobilność znacznie się ograniczyła. Na szczęście obyło się bez złamań.
Sektor Grondalen i lodospad World Cup Isen WI4 80
Dzień piąty to działalność w przeciwnym kierunku do pechowego czyli w drugiej części doliny, sektor Grondalen i lodospad World Cup Isen WI4 80m. Tym razem naszymi autami grzecznie stajemy w zatoczce przy drodze. Skok przez płot i pniemy się do góry przez dżunglę ok 40min. Miejsca na lodospadzie jest wystarczająco dla dwóch równolegle działających zespołów więc ciśniemy. Grzesiu wydarł na prowadzenie, kilka przelotów ma już pod nogami, nagle krzyk i wisi głową w dół, dobrze wyłapany lot, śruby trzymają. Zjazd na dół, ale tylko z jedną z dziabką bo okazało się, że druga się złamała. No jaja, ale jak przygoda to przygoda. Grzesiek cały nawet nie stłuczony. Prowadzenie w takim razie przypadło mi chociaż widok odpadającego partnera nie napawał mnie to optymizmem. Grzesiu z jedną dziabą został na ziemi i delektował się gorącą herbatą. Asekurował mnie Wojtek Flaczyński, którego udało nam się namówić, żeby ponownie poczuł moc czekanów w rękach i wyrwał się na chwilę z domu na co jego żona bezproblemowo przystała zostając sama z gromadką pociech i gotując pyszny obiad dla wszystkich. Droga załojona na dwa wyciągi. Zespół obok czyli X, Rysiu, Robur oczywiście bez trudności.
Lodospad Hydnefossen i linia Midtlinja WI5 160m
Szósty dzień zmagań to powrót w rejony nieszczęśliwych wypadków jednakże nieco obok i ambitniej – monumentalny Hydnefossen i linia Midtlinja WI5 160m. Od samego początku nie specjalnie wierzyłem, że wyciągniemy ten lód do końca, ale Piotr Xięski dobrze proponował żeby chociaż dotknąć, spróbować a nóż. Faktycznie było warto choć zrobiliśmy tylko połowę. Trzeba wrócić i dokończyć, ale raczej w lepszych warunkach.
Pierwszy wyciąg ja prowadziłam, drugi X oraz był z nami jeszcze Rysiu. W trójkę wiadomo tempo spada. Równolegle szedł zespół – Robur i Grzesiek. Było ciasno. Miejscami kasza a na niej szreń, którą niestety zrzuciłem na nos Grześka i który zaczął krwawić. Podszedłem nieco wyżej założyłem stan zacząłem ściągać partnerów, ponad mnie wyszedł Robur i również założył stan. Nad nami piękne grzyby lodowe, kolumienki, ale też niebezpieczne sople. Będąc na stanowisku w Rysiem oberwaliśmy parę razy czymś naprawdę sporym. Raz dostałem w plecy bryłą z taką mocą, że na chwilę mnie przytkało. Może i było super, ale nie będą tutaj zgrywał bohatera, wtedy myślałem sobie kurde spieprzajmy stąd. Mniej więcej o 15 stwierdziliśmy, że trzeba zjeżdżać, bo przed nami jeszcze 2 wyciągi do urobienia a zmrok zapada ok 17:30 a tu trzeba jeszcze zjechać i przedrzeć się przez kilka uskoków i uciążliwy las. Wpięci do stanowiska zjazdowego oczyściliśmy jeszcze linię zjazdu zrzucając niebezpieczne sople, które mogłyby nam spaść na głowę. Zjeżdżałem pierwszy i po drodze starałem się jeszcze zrzucić potencjalne wiszące zagrożenia, ale okazało się to niewystarczające gdyż dojeżdżający do mnie partnerzy powodowali, że leciało mi co nieco na głowę . Lina 60m nie wystarczyła by znaleźć się u podstawy lodospadu więc nakręciłem dwa abałakowy obok siebie z których dojechaliśmy do ziemi. Grzesiek i Robur ogarnęli zjazd na jedną długość liny 60m.
Co moglibyśmy zrobić lepiej na Hydnefossen? Na pewno dużo wcześniej zacząć. Samo podejście pod drogę to 2h przez las a były też czujne miejsca typu prożki skalne. Wyjście z linii lasu lawiniaste. Nie było miejsca na dwa zespoły, byliśmy za blisko siebie. To zabawa dla dwuosobowego zespołu, trzyosobowy za wolny. Sam lodospad też nie był najlepiej wylany.
Oczywiście nie są to aspekty determinujące powodzenie przejścia a jedynie subiektywne spostrzeżenia. Wiadomo, że znajdą się osoby, która zrobią tą drogę nawet solo bez asekuracji. Moim celem jest jedynie przekazanie kilku mam nadzieję pomocnych wskazówek osobą na podobnym poziomie wspinaczkowym. Nie będę się tutaj również usprawiedliwiał w/w czynnikami. Mogliśmy zaryzykować, iść po ciemku z czołówkami itp., ale taką podjęliśmy decyzję a nie inną, że nie ryzykujemy. Najważniejsze dla mnie, że wszystko dobrze się skończyło. Lodospad był jest i będzie i może kiedyś go zrobię w całości.
Po powrocie czekała na nas gorąca sauna i zimny przerębel czyli zasłużony relaks.
W dniu wylotu postanowiliśmy jeszcze odwiedzić Oslo. Stolice państw kojarzą mi się z wieżowcami, okazałym budownictwem, neonami. W Oslo tego nie spotkałem. Fakt, że widzieliśmy tylko wycinek tego miasta, jednakże moje wrażenia były zupełnie inne od oczekiwanych. Klimatyczne, spokojne miasto. Na pewno będzie mi się w przyszłości kojarzyć z lodem na chodnikach, tak właśnie z taflą lodu bez posypki piaskowej. Więc idzie taki przysłowiowy Bjorn w tym cywilizowanym mieście i ślizga się jak na lodowisku, ale idzie zadowolony i nic sobie z tego nie robi. Podobna sprawa ma się z drogami i ulicami – soli na nich nie uświadczysz a Norwegowie tną jak szaleni. Tak więc w Norwegii lód jest wszędzie.
Biorąc pod uwagę tamtejsze standardy drogowe aż trudno uwierzyć, że podstawowe wyposażenie wypożyczanego auta nie obejmuje łańcuchów na koła. To będzie pierwsza rzecz o którą zapytam przy kolejnym bookingu auta.
Kończąc tą nierówną walkę z szukaniem kolejnych słów pragnę podziękować całej ekipie, że mogłem znaleźć się w tak szanownym gronie, śmiać się, trochę pomarudzić i wynieść sporo wartościowej wiedzy. Szkoda tylko, że zabrakło Roberta Cholewy, który jako pierwszy dał mi możliwość tego wyjazdu, jednakże liczę, że za rok ekipa znów się zbierze a jego wtedy nie zabraknie.
Dzięki Ryszard P, Piotr X, Grzegorz B, Robert (Robur) i Robert Ch.
Łukasz Tymiński
ten post był modyfikowany 1 września 2023 17:19