Szwajcaria jest niczym magnes – z jednej strony jest mekką alpinistów i trekkersów. Z drugiej strony odpycha…cenami. Jesteśmy jednak zdania, że prze rok można odłożyć trochę franków i zafundować sobie siedem wspaniałych dni.
Jak było w naszym przypadku? O 4:45 rano w niedzielę 8 września 2013r. zapakowani we wszystko co potrzebne w Alpach, ruszyliśmy w stronę Zermatt. Na miejscu byliśmy o 21 – wybraliśmy opcję przejazdu autem na platformie pociągu, po drodze zwiedzając fabrykę wiązań turowych Diamira, jakże bliskich naszemu sercu.Bliskość szlaków, kolei i busów sprawiają, że ma się ogromne pole manewru. Codziennie rano aklimatyzacyjne wypady na 3000m do schronisk Kinhutte, Eurohutte, Domhutte. Poruszanie się tylko na lekko, bez potrzeby noszenia namiotu na plecach to opcja bardzo wygodna. Polecamy wypady do w/w schronisk, nie tylko ze względu na złapanie oddechu wyżej, lecz ze względu na puste szlaki i przealpejskie widoki. W szczególności relaks na tarasie schroniska, a raczej orlego gniazda Kinhutte to bajka. Obowiązkowo jeden dzień totalnego relaksu poświęcamy na zwiedzanie Täsch oraz Zermatt. Warto pospacerować po Zermatt, gdzie ciasno usiane wiekowe chatynki pilnuje wybitny Matterhorn.
Plan był klarowny – Dufourspitze od strony schroniska Monte Rosa. Prócz czterotysięcznych pejzaży czekało na nas jedno z największych przewyższeń w alpach 3500m w ciągu jednego dnia. Po wcześniejszych kilku dniach aklimatyzacji, spakowani na lekko kolejką zębatą pniemy się do Rotenboden. Tutaj małe spostrzeżenie – czy zaoszczędzić 36CHF za kolejkę i wdrapywać się cały dzień z Zermatt do Monte Rosy, czy zapłacić i po 6h rozkoszować się widokami z tarasu schroniska? Posiadając kartę/ubezpieczenie OAV korzystamy z dużych upustów – od 25% do 40% zniżki za noclegi w Alpejskich schroniskach. Reasumując – po 10 lub 11 godzinach akcji górskiej mało kogo cieszy wizja wstawania o 2 w nocy i ciężka, bo wynosząca 3500m całodzienna akcja górska. Wybraliśmy opcję wjazdu, co skraca pobyt w schronisku o jeden dzień. Oczywiście polecamy dłuższy pobyt w tym uroczym miejscu, ale pamiętajmy – 7dni, takim czasem dysponowaliśmy. Tu znowu mała rada – warto zamówić „Frühstück” przed atakiem. Kilkanaście franków kosztuje pełny „starter”, którego nie powstydziłby się żaden hotel i przy okazji nie tracimy czasu na irytujące o tej godzinie „zaprowiantowienie”.
Mała rzecz wprawiała nas w zakłopotanie – dzień szczytowania przypadał na trzynastego w piątek. Pogoda przepiękna, ani jednej chmurki, lekki mróz ( -15’C), wiatr – do grani praktycznie zerowy. Dopiero na przełęczy okazało się, że to z jego powodu 95% osób zawróciło (łącznie wyszło 27osób). Było to trochę dziwne ponieważ wszyscy szli z przewodnikami, jedynie my w trójkę powoli, na końcu, co chwila odprowadzaliśmy małe grupki wzrokiem i zastanawialiśmy się – aż tak wieje? Przypuszczalnie przewodnicy celowo nadali tempo, żeby na przełęczy zrobić przesiew. No i zrobili. Faktycznie wiało mocno – problemem było założenie kurtki. Ale szczerze mówiąc, bywało w życiu gorzej. Szybki rachunek sumienia, ocena sytuacji i wchodzimy w inny świat. O takie coś właśnie chodzi – brzytwa grań, mikstowe trudności do II+, ogromna lufa pod nogami i to wszystko na samym końcu drogi powyżej 4500m. Skała daje duże możliwości asekuracji z samej liny, więc nie trzeba brać niczego ponad to co potrzebne na lodowcu. Polecamy Doufora właśnie z tej przyczyny – nie jest lekko, a co za tym idzie, jest pusto. Na grani spotykamy tylko 2 schodzące osoby. Naszym zdaniem to raczej mało.
Co tym razem nas zaskoczyło w kwestii sprzętu? Standardowo primaloft rządzi. Nawet przy takiej pogodzie opierał się podmuchom wiatru i mrozowi. Natomiast lekkie podejściówki, których używaliśmy wszędzie gdzie się dało to prawdziwa uczta dla stóp. Od serca polecamy przytroczyć 760gr. więcej i biegać po skałach. Wrześniowe poranki i wieczory nie należą do najcieplejszych tym bardziej, że kemp jest na wysokości równej co Morskie Oko, dlatego śpiwór puchowy warto wziąć. Do schroniska absolutnie nie – Monte Rosa to naprawdę wygodne, świetnie wyposażone miejsce.
Arek Smolnik
Foto: Arek&Marcin&Piotrek